Bardzo dziękuję za możliwość opowiedzenia naszej historii z Nero.
Marzyłam o owczarku od dzieciństwa, ale swoją wymarzoną psinę mogłam mieć dopiero w wieku 30 lat. Kiedy w końcu się odważyłam, zaczęłam szukać szczeniaka. Chciałam czarnego owczarka. Przez około pół roku przeglądałam różne opcje, ale nic nie było odpowiednie. I oto 1 maja zobaczyłam ojca mojego Nero – Tora. Był pięknym, dostojnym i eleganckim psem. Poczułam od razu, że to właśnie on. Natychmiast zadzwoniłam do właścicielki, aby zarezerwować szczeniaka.
Dwa tygodnie później pojechałam obejrzeć malucha. Mój chłopak był jednym z trzech szczeniąt, które okazały największe zainteresowanie i uwagę wobec mnie. Dodatkowo właścicielka pozwoliła mi go wziąć na ręce. Bardzo chciałam go wziąć, ale bałam się, bo był jeszcze bardzo mały. A on spokojnie siedział, a nawet zasnął.
W wieku 1,5 miesiąca przyjechałam po niego do domu. Gdy podeszłam do kojca, jeden ze szczeniąt od razu podbiegł do mnie, stanął na tylnych łapach i radośnie machał ogonem. Najpierw zapytałam, który z nich jest mój. Właścicielka powiedziała: „Zobacz, ten, który ma białą plamkę na lewej łapce”. Nie od razu ją zauważyłam. To był mój maluch. Zapamiętał mnie i tak radośnie mnie witał. Jakby wiedział, że przyjechałam po niego do domu. Poprosiłam nawet kawałek kocyka pachnącego jego mamą, żeby w domu nie było mu smutno. Ale kiedy przywiozłam go do mieszkania, od razu zachowywał się, jakby to był już jego dom.
Nero rósł bardzo aktywnym, wesołym i pełnym życia psem. Zawsze był w centrum uwagi. Zawsze wydawało mi się, że jego motto w życiu brzmi: „Nie wiem, co tu się dzieje, ale muszę tym pokierować!”. Mój chłopak niczego się nie bał, wszystko go ciekawiło. Ludzie zawsze zwracali na niego uwagę i otrzymywał wiele komplementów.
Był bardzo rozmowny i miał własne zdanie na wszystko. Nawet nazywałam go „marudnym dziadkiem”, bo zawsze odpowiadał na wszystko lub się kłócił, jeśli nie pozwalałam mu robić tego, czego chciał.
Postanowiliśmy wyjechać z dużego miasta do małego miasteczka. Tutaj nie było weterynarza, a do najbliższego była godzina drogi. Kiedy poczuł się źle, brzuch zaczął się powiększać, zadzwoniłam do znajomej i poprosiłam, aby zawiozła nas do kliniki. Udzielono mu pierwszej pomocy, wykonano badania i USG, podano lewatywę, aby uwolnić gazy.
Przepisano leczenie (badania wykazały podwyższone wskaźniki wątroby i infekcję wirusową, ale mówiono, że nic poważnego) i wróciliśmy do domu. Widziałam, że poczuł się lepiej i bardzo się cieszyłam. Ale po kilku godzinach brzuch znowu zaczął się powiększać i nie zdążyliśmy do kliniki, bo taksówka albo nie przyjechała, albo nie chciała go zabrać z psem. O szóstej rano mojego malucha już nie było… Nie dożył 7 lat i 4 miesięcy.
Dla mnie Neroszka nie był zwykłym psem. Był moim najlepszym przyjacielem, moim psiakiem‑dzieckiem, nawet nie wiem, jak to wyrazić słowami. Mieliśmy różne okresy, kiedy było z nim trudno, bo miał bardzo silny i niezależny charakter. Ale wszystko, co czułam, patrząc na niego, to miłość i wdzięczność, że po prostu jest tutaj, obok mnie. Uwielbiałam w nim wszystko, nawet gdy jego zachowanie nie było doskonałe.
Gdybym mogła wrócić w czasie, wybrałabym go ponownie. Moja mama zawsze mówiła, że to nie ja go wybrałam, a on mnie. A ja zawsze czułam, że był mój, jakby stworzony dla mnie.
To ogromna, ogromna strata… Nigdy nie sądziłam, że odejdzie tak wcześnie…
Jeszcze raz bardzo dziękuję Spogad za profesjonalną obsługę i za to, że pomogliście nam zachować jego pamięć!



